prof. Alfred Rachalski

Tadeusz Bury homepage


prof.Alfred Rachalski HomePage

2.49

CZY „UŚMIERCIĆ”  KARĘ   ŚMIERCI? (5.5)     [1]

My ludzie, podobnie jak wilki lub  mrówki, jesteśmy organizmami uspołecznionymi w przeciwieństwie np. do żółwi lub skarabeuszy. Gdzieś w bezmiarze oceanu pani żółwica po spotkaniu z panem żółwiem i pobraniu odeń plemników wyrusza we właściwym czasie na dobrze sobie znaną plażę – mapa jej niepotrzebna. Tam wygrzebuje dołek, w którym składa setkę swoistych ziaren zwanych jajami, po czym powraca do siebie, tj. do oceanu. O żadnej hodowli potomstwa, żadnej jego kultywacji nie ma i nie było mowy od setek milionów lat. Instrukcje, gdzie i jak „spędzić” życie, docierają do młodego pokolenia li tylko na drodze genetycznej. U ludzi transfer informacji, jak żyć, odbywa się zarówno drogą genetyczną  jak i na drodze współżycia stadnego, rodzinno-społecznego, tej tak zwanej  „kultury”.

            Powróćmy na chwilę do właśnie samotnie wyklutego młodego pokolenia żółwików, owej setki braciszków i siostrzyczek pędzących na czworakach, niby raczkujące ludzkie dzieciątka, ku brzegowi plaży lub, jak kto woli, ku brzegowi oceanu. Jak to się dzieje, że są one po wykluciu natychmiast wielokrotnie „mądrzejsze” od swych ludzkich rówieśników, a i potem niekiedy doskonale sobie radzą w swym, zdarza się, długim życiu?

            Wszystko jest tylko pozornie oczywiste, jednoznaczne. Różni ludzie wyobrażają sobie (tłumaczą) to same zdarzenie bardzo rozmaicie. Jedni zaciskając powieki widzą oczami duszy jak na grzbiecie żółwiątka siedzi jego uskrzydlony Anioł Stróż w białej koszulce. Myślą oni o aniołku jako podopiecznym Boga Ojca i jego towarzyszy z Trójcy Świętej. Ten to Anioł Stróż, szepcąc instrukcje do uszka żółwika, prowadzi go ku oceanowi. Inny człowiek widzi pędzące w pobliżu żółwiątko, w którym tkwi instynkt samozachowawczy pozbawiony nie tylko skrzydełek, ale i świadomości. Za nim widzi jego raczkującą siostrzyczkę z maleńką, nieśmiertelną duszyczką, która ulokowana w jej serduszku steruje jej zachowaniem, aby, gdy dorośnie, zapewnić z kolei jej córeczkom pełnienie roli matek, co prawda też nieświadomych swej misji. Inni ludzie dostrzegają na grzbiecie następnego żółwika jego psyche przycupniętą po reinkarnacyjnej przeprowadzce z ciała zmarłego niedawno indyjskiego słonia. Obok jacyś ludzie obserwują gramolącego się przyszłego żółwia-bóstwo przewidzianego do podpierania globu ziemskiego albo do zajęcia właściwego mu miejsca w panteonie bóstw hinduskich. Nieco dalej widzą grupkę żółwików zgrabnie przebierających nóżkami i zanurzonych niczym we mgle w chmurze tego, co nazywają zmyślnością. Ostatnio niektórzy ludzie potrafią postrzegać egzemplarze żółwików pod postacią budowli skleconych z mnóstwa przezroczystych cegiełek - komórek. W każdej cegiełce świecą  identyczne porcyjki materii uszeregowane w coś na kształt podwójnych spirali, niby księgi, ze stronicami już to zapisanymi, już to pustymi – gotowymi, by w nich dokonywać zapisów lub kasować to i owo.

Rzecz ciekawa, że większość (98%) owej setki żywych żółwiątek nie doczeka nawet swego pierwszego wieczoru po wykluciu, co więcej, nie dotrwa wieku dojrzałego i po prostu umrze  nie ze starości, ale śmiercią tak zwaną „nienaturalną”, capnięte np. przez mewy.

            Te wszystkie fantastycznie rozmaite, zaznaczone powyżej kursywą wyobrażenia, zachowania i pobudki postępowania zaliczają ludzie do zjawisk zwanych przez nich psychicznymi (ktoś nazwał je żartobliwie psychidłami). Leon Petrażycki podjął swego czasu próbę ich uporządkowania, usystematyzowania (patrz: Wstęp do nauki prawa i moralności, podstawy psychologii emocjonalnej, Warszawa, 1930). Wg niego w klasie zjawisk psychicznych decydującą większość stanowią tzw. pulsje. Mają one dwie postaci: dodatnią lub ujemną. Każda bowiem pulsja posiada zawsze jeden z dwu przedrostków, jest propulsją albo repulsją kryjąc w sobie znak + lub -. U ludzi  każda taka pulsja jest przeżywana, kwalifikowana przez jej właściciela (choć nieczęsto się do tego przyznaje) bądź jako jego dobro, bo coś pożądanego, bądź jako jego zło, bo coś niechcianego.

             Powołując się na L.P. wprowadziłem jednak zmianę dotyczącą jego nazewnictwa. Zamiast terminu „emocja” i równoznacznego mu terminu „impulsja” użyłem terminu „pulsja”. Pulsje podzielone zgodnie z L.P. na dodatnie i ujemne nazwałem odpowiednio propulsjami i repulsjami. Powód? „Pulsja” jest wyrazem krótszym niż „impulsja”, a [2]  uzupełniana przedrostkiem „pro” lub „re” zastępuje terminy dwuwyrazowe: „impulsję apulsywną” lub „impulsję repulsywną”. Ponadto usunąłem imiesłów „apulsywny”, ponieważ przedrostek „a” jest dwuznaczny – może oznaczać tyle co „ad”, czyli zawierać znaczenie pozytywne,  ale równie dobrze,  przeciwnie - oznaczać negację. Co więcej, podobnie jak przy używaniu liczb dodatnich i ujemnych, przyjąłem zasadę, że brak przedrostka przed terminem „pulsja” będzie oznaczać, iż mam na myśli propulsję lub w  ogóle dowolną pulsję.

Skupmy teraz przez chwilę uwagę na pulsjach. Są one zjawiskami psychicnymi, które towarzyszą przeróżnym organizmom. Człowiekowi często  także w jego śmierci (umieraniu) rozumianej  jako przemiana organizmu w nieorganizm.

W języku polskim wyraz śmierć ma dwa znaczenia:

1.  śmierć  jest to stan przeciwny życiu, stan nie życia;

2.  śmierć jest to akt zmiany stanu życia w stan nie życia.

W pierwszym znaczeniu śmierć nazywamy martwotą, w drugim - zgonem.

 Istnieje poza tym neologizm - tanazja, równoznaczny uśmierceniu, pojmowanemu jako zamierzony sposób spowodowania zgonu. W akcie tanazji występują co najmniej dwaj aktorzy. Jest to bowiem relacja między dawcą tanazji i biorcą tanazji. Gdy tylko dawca tanazji jej pragnie (doznając jakiejś propulsji – pragnienia obrony siebie, swoich dóbr, odstraszenia, zemsty, przywłaszczenia dóbr cudzych itp.), a biorca tanazji jej nie pragnie (doznając repulsji – lęku utraty istnienia, niedostatku wiary w życie pośmiertne itp.), mamy do czynienia z przypadkiem pospolitym, rzec można, banalnym.  Taką tanazję nazywamy matanazją - „złą śmiercią”. Gdy obaj aktorzy - dawca i biorca - pragną jednej i tej samej tanazji, wówczas tanazję nazywamy  eutanazją. Czemu eutanazja jest nazywana „dobrą śmiercią”? Dlatego, że jest to przypadek bezkonfliktowy między dawcą i biorcą w przeciwieństwie do przypadku konfliktowego czyli matanazji.

            Istnieje między ludźmi jeszcze wiele innych relacji typu pulsyjnego, polegających na wzajemnych świadczeniach chcianych lub niechcianych. Należą do nich na przykład tresury, których efektem są nawyki. Szczególnymi odmianami tresury i jej wyniku w postaci nawyku są nauczanie i jej  rezultat – wiedza, albo trening i sprawność, czy też indoktrynacja (krzewienie, propaganda) i wiara, lub pranie mózgu i fanatyzm itp.

W przypadkach tresury i nawyku ludzie unikają używania tych nazw. Dzieje się tak zwłaszcza, gdy tresura występuje w relacjach między odmiennymi rodzajami ludzi - między ludźmi i pseudoludźmi (podludźmi, dziećmi, niewolnikami, „mięsem armatnim”, „duszami pańszczyźnianymi”, „obcymi rasowo”, „innowiercami” itp.). Wspomnę historię z mej służby wojskowej w epoce drugiej Rzeczypospolitej. Rekruci z Polesia, którzy znali tylko drabiny, gdy zetknęli się w koszarach  ze schodami, próbowali zrazu wejść po nich na czworakach jak dzieci. Również maszerowanie równym krokiem na komendę: lewa! prawa! sprawiało im podobne trudności jak mnie - smarkaczowi, którą rączką powinienem się żegnać. Dla rekrutów znaczenie przymiotników lewa, prawa było puste. W celach szkoleniowych (tresurze) kazano rekrutom przywiązywać sobie do nóg zrozumiałe dla nich przedmioty: słomę albo suchą trawę (siano). Pamiętam do dziś słowa żołnierskiej piosenki:

Lewa, prawa, słoma, trawa, lewa, prawa, wiecheć, gówno, maszerujta, chłopy równo.

W tresurach, jak dobrze wiadomo,  mamy do czynienia z biorcami i dawcami. Na przykład z matanastyczną tresurą kar i eutanastyczną tresurą nagród. W pierwszej - biorca przeżywa repulsje pragnąc uniknąć kary, natomiast dawca jest za zastosowaniem kary, która bywa, że przeradza się u niego w pragnienie zastraszenia lub zemsty, owej rozkoszy bogów, o której pobożny Mickiewicz  wołał w swej pieśni: „zemsta, zemsta na wroga, z Bogiem  lub mimo Boga!”, i która kazała królowi Dariuszowi wytłuc kijami niesforne morze. W drugim rodzaju tresury, gdy ma się do czynienia z nagradzaniem, obie strony przeżywają propulsje czując się usatysfakcjonowane w swych chcianych, dobroczynnych rolach biorcy i dawcy.

Uśmiercenie, tanazja bywa przeżyciem wysoce emocjonalnym (pulsyjnym) [3] zarówno dla dawcy jak i dla biorcy. Ale też i dla postronnych obserwatorów. Atrakcyjna, publiczna prezentacja skazańców oraz ich podobizn i samych egzekucji przeniosła się z upływem stuleci w dużym stopniu z placów i aren cyrkowych do kościołów, książek  i TV. Dziś żyjemy w epoce przejściowej. Nawet kanibalizm w postaci bezpośredniej lub symbolicznej zaczynamy uzupełniać zracjonalizowaną eksploatacją międzyludzką. Rzymskie karmienie ryb (muren) mięsem niewolników zastąpiła, w „majestacie” kary śmierci, chińska produkcja ludzkich części zamiennych, przez uśmiercanie skazańców na zamówienie, w sposób zapewniający dostawę świeżych i nieuszkodzonych organów do przeszczepów. W cywilizacjach mniej dostojnych bo młodszych, my, Europejczycy wysuwamy się na czoło. Niedawno pojawił się  podręcznik pt. Die kommerzielle Nutzung menschlicher Körpersubstanzen (Handlowe wykorzystanie ludzkich substancji fizycznych), autor Rolf Müller, Berlin, 1997, wydawca D & H – hasło Vincit Veritas. W książce tej autor formułuje zasady obrotu komercjalnego fragmentami ludzkiego ciała, nie tylko krwią. Można żywić nadzieję, że tekst ten przyczyni się nieco do „zwycięstwa Veritas”, zgodnej z hasłem firmy D & H, wzbogacając również skarbiec ludzkich „substancji umysłowych”, inaczej mówiąc zjawisk duchowych czyli psychicznych, owych - „psychideł”.

Tak to w miarę upływu czasu i wzrostu liczby ludzkiego pogłowia przybywa ludziom pożytków i kłopotów podczas ich wzajemnych relacji. Wspomniany prymitywny kanibalizm, spotykany też i u nieludzkich organizmów, impulsowany głodem, nawykiem lub wyobraźnią,  ulega stopniowo metamorfozie rozwijając przeróżne sposoby wewnątrzgatunkowej eksploatacji. Od dawna międzyludzkie relacje bywały i są oceniane rozmaicie. Ot, choćby wzajemne polowanie ludzi na ludzi (pobór rekruta, marynarzy, osadników, niewolników, kobiet) jak też polowanie ludzi na zwierzęta. Zwłaszcza myślistwo i rybołówstwo, jest aktywnością pospolitą i akceptowalną, a niekiedy nawet sympatyczną i chwalebną.

Ale wróćmy do „kary śmierci”. Tej typowej matanazji (ćwiartowanie, zastrzyk itp.) i do jej głównego bohatera – dawcy śmierci. Czy zawsze włada nim tylko jedna propulsja?

Zarówno „zabiciu wroga” – (1) jak i „karze śmierci” – (2) towarzyszy początkowo wiele sprzecznych pulsji - propulsji i repulsji. Jak wybrnąć z kłopotliwego dylematu, jak uzasadnić wybranie ostatecznie propulsji, zwłaszcza,  gdy jest się pojedynczym dawcą?

W przypadku „zabicia wroga” (1) może ono zostać uświęcone celem, np. obroną siebie, swego stada, swej ojczyzny. Np. kapelan WP, chrześcijanin, a więc formalnie zwolennik kodeksu zbliżonego do przykazań z kodeksu Mojżesza, przestaje postrzegać sprzeczność i wzywa żołnierzy do zabijania swych bliźnich w bitwie warszawskiej z 1920 roku. W przypadku np. zakazanej formalnie we Włoszech „kary śmierci” (2) zastępuje się ją „karą dożywotniego więzienia” przyozdabiając obrazem telewizyjnej rozmowy z zamachowcem i słowami przebaczenia ze strony ofiary. Tak postępuje papież w swej roli chrześcijanina prezentującego miłosierdzie. Czy nie można jednak dopatrzyć się w obu przypadkach hipokryzji, a przynajmniej naiwności, dziś zaś fundamentalizmu?

Wyznaję, że byłbym za „uśmierceniem” kary śmierci. Jednak,  aby „ulepszyć” ludzkość zachowując niektóre z właściwych jej skłonności pulsyjnych, trzeba by ją całkowicie odmienić. Trzeba by pousuwać z jej grona nieudaczników, narkomańców, pasożytów i tym podobnych „szkodników” regulując jej liczebność, decydując, czy jej przyrost ma być w określonym momencie i miejscu na ziemi dodatni, czy ujemny. Ale czy warto podejmować taki trud mnożąc repulsje i cierpienia? Czy nie lepiej scedować tę robotę w ręce domniemanego Stwórcy i Sprawcy tego całego galimatiasu?

 

 

2001-11-15                                                                                                                     Alfred Rachalski