Oddział Morski PTTK

Tadeusz Bury homepage



Jubileusz 70-lecia Oddziału Morskiego
Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego
w Gdyni

WSPOMNIENIA

Autorzy: MICHAŁ I ZBIGNIEW KWIATKOWSCY

Wisła - nasze wspomnienia
  • 22.06.97 Wyjazd do Bydgoszczy po wózek. Bydgoszcz - Warszawa, nocleg u Michalskich.
  • 23.06.97 Warszawa "Plastex" kajak do reklamacji. Kraków - odbiór kajaka "Prion". Cisiec nocleg u państwa Michalskich.

          Po ciężkiej podróży zostaliśmy ugoszczeni przez państwa Michalskich w Ciścu koło Węgierskiej Górki. Gościliśmy tam dwa dni. Z tej wspaniałej bazy mogliśmy zdobyć szczyt Baraniej Góry.

          24.06.97 rano przejazd do Czarnego i do zapory gdzie mieści się nadleśnictwo. Nadleśniczy poradził nam zmianę trasy na: szlakiem czarnym, brzegiem Czarnej Wisełki na Baranią Górę i zejście szlakiem niebieskim, brzegiem Białej Wisełki do Czarnego. Pomimo częściowego transportu kajaka wózkiem etap był bardzo ciężki. Objechaliśmy trasę do Skoczowa i zadecydowaliśmy, że pominiemy te 17 km. Z powodu niskiego stanu wody i dużego prawdopodobieństwa uszkodzenia kajaka.

          25.06.97 rano żegnaliśmy przemiłych państwa Michalskich i jedziemy do Skoczowa gdzie zaczynamy walkę z rzeką. Jest wiele progów, kajaki spławiamy na linach. Dopływamy do jeziora Goczałkowickiego. Piękny i niespotykany kształt ujścia, na ostatnich drzewach przy jeziorze kolonia kormoranów. Mamy z Michałem dylemat czy płynąć przez jezioro. Słyszeliśmy od wędkarzy, że przez Zalew Goczałkowicki nie wolno przepływać, jednak na mapie jest zaznaczony szlak kajakowy do zapory. Przepłynęliśmy jezioro bez przeszkód jednak podczas podejmowania sprzętu z wody przy zaporze przyjechał radiowóz i policjanci chcieli nam wlepić mandat za wjazd nad jezioro. Po wytłumaczeniu sytuacji przypilotowali nas pod hotel PTTK, gdzie zanocowaliśmy lecząc zbolałe kości po etapie baraniogórskim.

          26.06.97 rano wypływamy z Goczałkowic, rzeka płynie w wysokim wale, brak możliwości wyjścia na brzeg. Na lewym brzegu widać w oddali budynek kopalni i dwie windy dalej też bardzo strome brzegi, uniemożliwiające wyjście na brzeg. Na wysokości Oświęcimia widać trzy kominy, oraz dopływ Soły. Następnie trzeba przenieść kajak na jazie, który jest bardzo wysoki z dużym odwojem nie do przepłynięcia. Dogodna przenoska prawym brzegiem (150 m). Most samochodowy w Brzezince przepływamy bez problemów a ok. 200m za nim most kolejowy dwa przęsła przepływamy dogodnie lewą stroną. Etap kończymy na przeprawie promowej w Mętkowie (15 km) gdzie biwakujemy u przewo<192>nika koło barakowozu.

          27.06.97 umówiliśmy się z mamą na przeprawie Okleśna-Przewóz, następnie na stopniu wodnym Łączany, gdzie dopłynęliśmy Wisłą. Śluza na kanał była nieczynna i przez prób wodny na rzece przenioska 200 m (prawą stroną) po połączeniu się Wisły z kanałem za miejscowością Jezierzany na prawym brzegu pojawia się Opactwo w Tyńcu. Na wysokości klasztoru wyprzedził nas pchacz z barką, razem z którym śluzowaliśmy się w Piekarach, gdzie założyliśmy piękny biwak na śluzie Kościuszko (różnica poziomów ok. 4 m (64 km)).

          28.06.97 o ósmej ruszamy do etapu przez Kraków, robimy sobie fotografie pod Wawelem oraz przy ziejącym ogniem smoku. Śluzujemy się w Dąbiu, a następnie na śluzie w Przewozie. Różnica poziomów ok. 7 m. Zaraz za śluzą trzeba było pokonać mały próg. Od śluzy wyglądaliśmy na brzegu naszej mamy, która miała załatwić nam biwak. Etap skończyliśmy w Niepołomicach (102 km).

          29.06.97 startujemy z mostu w Niepołomicach, mamy do przepłynięcia ok. 67 km. Płyniemy razem na Kajaku "Prion", idzie szybko. Przepływamy pod mostem w Nowym Brzesku. Następnym punktem orientacyjnym miało być ujście rzeki Drwinki. Jednak Drwinka zadrwiła sobie z nas i nie wpłynęła. Zorientowaliśmy się dopiero przy ujściu Raby. Z Elą spotkaliśmy się na nowej przeprawie w miejscu, gdzie Dunajec wpada do Wisły. Stoi tam pomnik Piłsudskiego postawiony w osiemdziesiątą rocznicę przeprawy Piłsudskiego z wojskiem w trakcie walk na Kielecczy<192>nie. Następne 10 km. pokonujemy w 45 min. i kończymy etap na przeprawie w Nowym Korczymiu.

          30.06.97 Nowy Korczyn - Połaniec 169/221 Uciążliwy etap - rzeka szeroko rozlana bardzo dała nam w kość, jednak biwak pod basenem w Połańcu wynagrodził nam wszelkie trudy. Piękny basen z masażami, rurą do ślizgów, bardzo nam się podobało, że rano o szóstej, przed etapem można było popływać w prześlicznie czystej ciepłej wodzie. Michał pobił rekord w zjazdach i zszedł z 18/45 do 11/23 sekundy, jednak rekord 8/48 nie został pobity.

          01.07.97 Połaniec - Baranów 221/243 O godz. dziewiątej po basenie schodzimy na wodę do tego najkrótszego jak do tej pory etapu. Etap dosyć szybki i ok. 12.00 jesteśmy w Baranowie. Po drodze mijamy elektrownię Połaniec. jest to ogromna budowla i aż strach pomyśleć jak tam pracować gdy płynie wysoka woda. W Baranowie ostatni biwak z Elą i znów niespodzianka - mamy nocleg w hotelu przy zamku.

          02.07.97 Baranów - Ujście Sanu 243/280 Jest to pierwszy etap z całym wyposażeniem, ponieważ Ela pojechała autkiem do domu. Mieliśmy biwakować w Sandomierzu lecz po obejrzeniu bulwaru im. Piłsudskiego stwierdziliśmy, że trzeba szukać lepszego miejsca. Dopłynęliśmy do ujścia Sanu i od tego miejsca rzeka pełna jest miejsc biwakowych ok. 1 km poniżej ujścia, na pięknej wysepce rozbijamy nasz namiot i od tego czasu napadły nas komary. Była to prawdziwa inwazja owadów. Rano "wyspani" ruszyliśmy dalej.

          03.07.97 Ujście Sanu - Solec 280/334 Etap ten jest etapem budek telefonicznych. Michał co miasteczko gna do telefonu, bo umówił się z Asią, po szóstej próbie sukces, jest to sukces nas obojga, bo po każdym nieodebranym telefonie do Asi dysponował "jedziemy dalej" w duchu modliłem się, żeby ktoś wreszcie odebrał, bo już zaczynał kończyć się dzień, a my ciągle szukamy nowych telefonów. O godz. 20.00 dodzwonił się z Solca i na pierwszej wyspie za Solcem pozwolił rozbić nasz obóz. Jest ok.

          04.07.97 Solec - Opatkowice 334/381 Przy pięknej słonecznej pogodzie zwijamy obóz i ruszamy do Kazimierza, gdzie zatrzymujemy się na przystani "Kazimierskiego Towarzystwa Wiślanego". Bosman przystani wygląda tak, jakby miał za chwilę przyczepić sobie do szyi głaz i ruszyć w ostatni rejs: tam gdzie sześć błota stóp. Podbijamy książeczki w biurze PTTK i dzwonię do mojej Misi. Po udanym wypoczynku w tych pięknych uliczkach starego miasta ruszamy w dal i o godz, 18.00 rozkładamy biwak w Opatkowicach, na piaszczystej łasze.

          05.07.97 Opatkowice - Kłoda 381/431 Bardzo parny dzień, Wisła szeroko się rozlewa od Modlina. Trzeba bardzo uważnie wypatrywać znaków nawigacyjnych bo są chwile, że nie bardzo wiadomo, gdzie płynąć. Przez wiele kilometrów widać kominy elektrowni Kozienice. Płyniemy, płyniemy, a kominy wciąż daleko. W końcu jednak przepływamy obok tej straszliwej, budzącej grozę elektrowni i lądujemy na wyspie. Na lewym brzegu wisi tablica 431 jest to równe 50 km., dzisiejszego etapu.

          06.07.97 Kłoda - Górka Kalwaria 431/476 Etap w ulewnym deszczu, rzeka rozlana bardzo szeroko. Zrobiliśmy to bez wysiadania od 8.00 do 15.00.

          07.07.97 Góra Kalwaria - Plastex Warszawa 476/518 Wczorajszy etap w ulewnym deszczu nie był taki ulewny, jak dzisiejszy. W Warszawie spotkaliśmy pierwszych kajakarzy. Płynęła grupa pięciu kajaków. Myślimy, że na trasie jeszcze ich spotkamy (nie spotkaliśmy - Michał). W Plastexe wymieniliśmy fotel w Michała kajaku i dorabialiśmy uchwyty do mojego. Nocleg u Joli Michalskiej. Jest to bardzo potrzebne, bo trochę przemaka nam namiot (10L/H - Michał) i mamy masę mokrych rzeczy. Podnosi się woda w rzece i będziemy obserwować czy nie będzie problemów z dalszym płynięciem.

          08.07.97 Warszawa Plastex 568 km Rano, po śniadaniu u Joli pojechaliśmy do Plastex'u, zeszło nam do 11.00. Podczas śluzowania udało nam się zamustrować na pchacza z dwiema barkami i spłynęliśmy na nim ok. 25 km. Niestety panowie kończą pracę o godz. 15.00, przybijają do drzewa i idą spać. Opuszczamy statek i płyniemy dalej i po godzinie mijamy Modlin i po przepłynięciu zadanych 50 km robimy biwak. Mocno wieje i leje. Zobaczymy czy da się dospać spokojnie.

          09.07.97 568 km - Płock 633 Po dobrze przespanej nocy, rano o godz. 8.30 ruszamy do długiego etapu. Idzie nam dobrze. W Wyszogrodzie mamy problem przejechać most pontonowy. Jednak po rekonesansie Michała jedziemy na pewniaka. Za mostem następna niespodzianka. Drogę zagradza nam zestaw pogłębiarki, dalej nic się nie dzieje, tylko wieje, wieje, przed zalewem dostajemy wysoką falę - ok. 60 cm. Michał zapytany jak mu idzie śmiał się i mówił, że to frajda. Dopłynęliśmy za most do przystani w PTTK, gdzie bardzo miło przyjął nas bosman i gdzie biwakujemy do następnego rana.

          10.07.97 Płock - Śluza Włocławek 633/674 Wiatr, fale, łzy!!!

          11.07.97 Śluza Włocławek - OSIR Toruń 674/735 Rano o godz. 8.00 prześluzowaliśmy się z zalewu na rzekę. Różnica poziomów ok. 11 km. Na rzece przeciwny wiatr i dosyć duża fala. Trzymało tak ok. trzech godzin. Do Torunia rzeka bardzo szybka i wartka. Przed Toruniem ok. 14 km nowy most w budowie. Od tego mostu z daleka pięknie widać miasto. W samym Toruniu mamy problemy ze znalezieniem biwaku. Bardzo dziwnie napisane jest w regulaminie. Jednak o godz. 19.00 jesteśmy na biwaku, po kolacji i rano chcemy dopłynąć do Chełmna. Jest to jednak 70 km. I nie wiem czy damy radę.

          12.07.97 OSIR Toruń - Chełmno 735/806 Bardzo ładny etap, szybki, bez problemów. Za Brdy ujściem spotykaliśmy "kajak z daszkiem" załoga składa się z sześciu wspaniałych, młodych ludzi. Zorganizowali oni wyprawę z Pułtuska do Gdańska. Jako środek transportu załatwili sobie "Wiślinkę". Pływa się na niej dość szybko i młodzież bardzo fajnie wygląda. Razem dopłynęliśmy do Chełmna, gdzie był dzień odpoczynku. Cały dzień spędziliśmy zwiedzając z przewodnikiem. Jemy wspaniałe naleśniki i pijemy z prezesem piwo, w tym dniu dogoniliśmy spływ na Wiśle.

          14.07.97 Chełmno - Grudziądz 806/834 Płyniemy z pilotem Gwia<192>dzistego Spływu Wisłą i Dopływami - Tadeuszem Wójcikiem, oraz mamy zaszczyt płynąć z panem Zbyszkiem Błażejewskim. Są to panowie, od których można nauczyć się wiele o kajakarstwie i historii kraju.

          15.07.97 Grudziądz - Tczew 834/908 Rano, przy pięknej pogodzie ruszyliśmy z Grudziądza do Tczewa. Było to najdłuższy etap 74 km. W Tczewie czekała na nas Ela i zabrała nas do domu.

          Autor: RAFAŁ JAKUBOWSKI

          Kajaki i sztormy

          Opis morskiej wyprawy kajakowej Bornholm-Rugia-Uznam, 06-14.09.1997 r.

          Znowu szkwał i znów leje się z nieba. Niespokojnie obserwuje szybko nadbiegające czarne chmury. Nie wróżą nic dobrego. Wieje chyba siódemka. Ze wszystkich sił wiosłuję do przodu, chociaż wiem, że nie posuwam się szybko. Cały czas mam boczny zachodni wiatr. Przy jego natężeniu kajak stał się mocno nawietrzny. Wiosłuję już tylko z prawej strony, choć i to niewiele pomaga. Mija kolejna godzina - ta najgorsza. Wiem, że następne będą lepsze, szczęśliwsze.

          Już nie lękam się żywiołu, już z nim nie walczę. Wykorzystuję każdą nową falę. Siedzę w pięciometrowym kajaku i czuję, że jestem w nim bezpieczny. Wiem, że w mojej słabości (niewielkie rozmiary łodzi) moja siła. Busola wskazuje południe. Dookoła barwy stali. Postrzępione stratusy przelatują nad głową. Na szczęście zaczynam się w tym wszystkim odnajdywać. Staję się małą kroplą wody, która posiada wolę. Znajduję wewnętrzny spokój i siłę. Nie daleko widzę towarzysza podróży, jak pewnie tańczy ze swoim kajakiem na coraz wyższych falach. To jest wspaniałe!

          Przygotowania

          Celem realizowanej od 06 do 14.09.1997 r. wyprawy, było pokonanie, dwoma morskimi kajakami, trasy pomiędzy Bornholmem a Kołobrzegiem. Wyprawę przygotował Akademicki Klub Kajakowy White Water przy Oddziale Morskim PTTK w Gdyni. Wydatnie pomagało środowisko kajakowe Wybrzeża i zaprzyja<192>nieni sponsorzy. W wyprawie, ze względów na bezpieczeństwo miały wziąć udział dwie osoby: Olek Doba z klubu Pluskon w Szczecinie i Rafał Jakubowski z White Wather. AKK White Water funkcjonuje już trzeci rok. Do tej pory zrealizowaliśmy: Zimową Morską Wyprawę Wzdłuż Polskiego Wybrzeża, Morską Wyprawę "Szkiery Skandynawii" oraz niżej opisywaną. Od początku, organizujemy też, letni wypoczynek dla szerszego grona społeczeństwa.

          Przygotowania do tej najtrudniejszej ekspedycji trwały ponad rok. Obejmowały:

    treningi pływackie na basenie Fundacji Rozwoju Wyższej Szkoły Morskiej,
  • doskonalenie technik ratownictwa kajakowego, na basenie Fundacji Rozwoju WSM,
  • kurs w Ośrodku Szkolenia Ratowniczego przy Fundacji Rozwoju WSM. Kurs dotyczył zaawansowanych technik ratowania życia na morzu,
  • współpraca ze sponsorami i starania o profesjonalny sprzęt ratunkowy,
  • współpraca z Urzędem Morskim w Gdyni; jej skutkiem była rejestracja łodzi oraz otrzymanie okresowego Certyfikatu bezpieczeństwa. Uprawniał on nas do przekroczenia polskiej granicy morskiej. Certyfikat uwarunkowany był posiadaniem wyposażenia ratunkowego i nawigacyjnego w kajaku. Mogliśmy pływać przy sile wiatru do 4oB i stanie morza do 3oB.
  • studiowanie literatury dotyczącej meteorologii, ratownictwa i kajakarstwa morskiego,
  • treningi kajakowe na wodach Zatoki Gdańskiej i na morzu w pobliżu Rozewia,
  • realizacja wyprawy "Szkiery Skandynawii" w pa<192>dzierniku 1996 r.,
  • zakup kajaka Seayak Prijon,
  • treningi w siłowni i zajęcia z psychologii,
  • zebranie, tuż przed wyruszeniem, niezbędnych informacji od IM i GW, straży granicznej, Urzędu Morskiego w Gdyni, placówek dyplomatycznych Danii i Niemiec, rezerwacja biletów promowych, zakup żywności i drobnego ekwipunku turystycznego.

          Dzięki staraniom i współpracy z serdecznymi sponsorami udało się pozyskać dwa morskie kajaki. Pierwszy firmy Prijon, Seayak, wykonany z polietylenu o dł. 4,90 m i szer. 0,60 m, drugi firmy Plastex, North Sea Star, wykonany z laminatu wodoszczelne grodzie, w których można umieścić ekwipunek kajakarza. Nort Sea Star brał wcześniej udział w wyprawie Leszka Mazura do przylądka Nord Kapp. Kajaki, specjalnie do podróży, przygotowała gdańska firma Hanord. Konstrukcja naszych łodzi wzorowana jest na kajakach eskimosów. Posiadają one małe kokpity, na które nakładamy - część naszego stroju - fartuchy kajakowe. Wiosła morskie mają długość 2,30 m i wąskie pióra. Strój mój składał się z butów i spodni neoprenowych firmy Tramp, koszulki Rhovyl'on i wodoszczelne bluzy Sportis.

          Urządzeniem nawigacyjnym był system satelitarny GPS Silva firmy Smart. Sprawdzałem go wcześniej wielokrotnie. Mógł zaprowadzić nas najkrótszą trasą poprzez Bałtyk do Polski. Jest to łatwy w obsłudze, pewny system ciągłego podawania informacji o położeniu i kursie. Na pokładach kajaków umieszczone zostały busole Silva 50 firmy Smart.

          Sprzęt ratowniczy i asekuracyjny dostarczyła firma IMS Griffin. Najważniejszym urządzeniem informującym ośrodki ratownictwa o naszym bezpieczeństwie, była radiopława McMurdo 330, EPIRB class B. Ta osobista radiopława pracuje na częstotliwości 121,5 MHz i 243 MHz. Sygnał z radiopławy może być odebrany przez satelitę, transport powietrzny i morski lub stacje brzegowe. Przed wyprawą bacznie przyglądaliśmy się jednoczęściowym kombinezonom chroniącym przed hipotermią, takich firm jak: Henri Lloyd, Helly Hansen i Sportis. Utrzymują one rozbitka na powierzchni morza i chronią przed wychłodzeniem. Nie można w nich jednak uprawiać intensywnego sportu. Zdecydowaliśmy się na zabranie ze sobą dwóch pneumatycznych kamizelek asekuracyjnych Autoflug z formy IMS griffin. Wyposażone w gwizdki i oświetlenie, lekkie i wygodne, zapewniały nam komfort psychiczny. Po rozdzieleniu się rozbitka i kajaka należało otworzyć zawór zbiornika w kamizelce. Zgromadzony tam dwutlenek węgla natychmiast napełniłby rozwijające się komory, w ten sposób zapewniono by dodatnią pływalność.

          Firma IMS Griffin dostarczyła również pirotechnikę, w tym bardzo wygodny jednoręczny sześciostrzał z czerwonymi rakietami. Świetny dla wszystkich wodniaków uprawiających sport na małych jednostkach. Dany sygnał widoczny byłby z odległości około 10 km. Mieliśmy także, wymaganą przez umowę z Urzędem Morskim ilość pochodni, rakiet i pławek dymnych. Część sprzętu ratunkowego umieszczaliśmy na pokładach kajaków, resztę w kokpitach. Kajakarz morski powinien posiadać również wodoszczelny radiotelefon UKF. Pod ręką była też lornetka, aparat fotograficzny, nóż, latarka czołowa, wysokokaloryczne pożywienie i napoje.

          W ekwipunku turystycznym znalazły się lekkie (0,8 kg), ciepłe (komfort: 00C), wypełnione naturalnym puchem, śpiwory z Robert's Outdoor Equipment. Śpiwory pokryte są Pertez'em - materiałem chroniącym puch przed wilgocią. Ze śpiworami puchowymi, higroskopijnymi przecież, nie mieliśmy żadnych problemów. Schronienie zapewniał podróżujący z nami od kilku wypraw, dwuosobowy namiot Sumatra firmy Marabut. Aluminiowany od środka i odpowiednio skonstruowany jest bardzo ciepły. Odzież obozowa to bielizna rhovyl firmy Himal Sport oraz polary firmy Hatok. Nie mieliśmy ze sobą plecaków, nasz ekwipunek przenoszony był w wodoszczelnych workach firm Milo i Sportis. Reszta wyposażenia to rzeczy standardowe znane każdemu turyście.

          Sponsorami klubu, również wyprawy po sztormowym Bałtyku, są:

  • Urząd Miasta Gdynia - wsparcie finansowe,
  • Ośrodek Szkolenia Ratowniczego przy Fundacji Rozwoju Wyższej Szkoły Morskiej - szkolenia i logistyka,
  • Studio Kulturystyczne "Jurek" - treningi siłowe i wsparcie z zakresu psychologii,
  • Cumulus - kurtki i śpiwory puchowe,
  • Globtroter - profesjonalna odzież żeglarska firmy Henri Lloyd,
  • FAM - Agencja Promocji Turystyki Kwalifikowanej,
  • Marabut i Meta - namiot alpinistyczny,
  • IMS Griffin - sprzęt asekuracyjny i ratunkowy,
  • Smart - profesjonalny sprzęt nawigacyjny,
  • Robert's Outdoor Equipment - śpiwory puchowe,
  • Plastex - kajaki i wiosła,
  • Hanord - wsparcie logistyczne, produkcja i naprawa kajaków,
  • Technika Podwodna - obuwie i rękawice z neoprenu,
  • Sportis - wodoszczelne worki i odzież dla wodniaków,
  • Pneumatyki Delfa - łodzie pneumatyczne.

          Pomagali również: Małgorzata Barasińska, Leszek Mazur, Piotr Darkowski. Patronat informacyjny przejęła Gazeta Wyborcza i Radio Gdańsk.

          Serdecznie im wszystkim dziękujemy. Bez ich pomocy, wsparcia a często dopingujących słów, nie doszłoby do zrealizowania wyprawy w tak zaawansowanej formie. Są to prawdziwi przyjaciele kajakarzy i turystów.

          Realizacja

          Tuż przed wyprawą zakupiłem żywność i inne drobiazgi. Odebrałem zarezerwowane bilety na prom Polferies, Świnoujście - Ronne i ubezpieczyłem nas w Warcie Trwavel. W razie wypadku, ubezpieczenie miało pokryć koszty akcji ratowniczej oraz koszty leczenia za granicą.

          W piątek, 05.09.1997 r., rano odebrałem kajaki z firmy Hanord, która wzmacniała je przed wyprawą. Po południu spakowałem ekwipunek, dla siebie i dla Olka, do wodoszczelnych worków. Wieczorem, wraz z przyjaciółmi, zainstalowałem kajaki na dachowym bagażniku samochodu. O drugiej w nocy, w sobotę wyruszyliśmy do Świnoujścia. W nocy padało. Po drodze minęła nas gwałtowna burza. Przed terminalem promowym byliśmy o 8.00. Tam też spotkałem Olka. Godzinę załatwialiśmy formalności na przejściu granicznym.

          Kilka minut po 9.00 byliśmy już na promie Silesia. Kajaki przymocowane leżały na pokładzie samochodowym. Rozpogodziło się, zgodnie zresztą z przewidywaniami IM i GW. W niedzielę miało być ładnie ale prognozowano, że już we wtorek Bałtyk znajdzie się w strefie wpływów skandynawskiego niżu. Musieliśmy więc, kajakami, wyruszyć jak najszybciej w podróż powrotną. Powyższe prognozy potwierdziła załoga promu.

          W Ronne byliśmy o 16.30. Nie mieliśmy żadnych problemów ze służbami duńskimi, życzyli nam jedynie powodzenia. W porcie zaczęliśmy szukać dogodnego miejsca do zwodowania łodzi. Przed nami było około 30 km Dueodde - pięć godzin wiosłowania.

          W porcie spotkaliśmy Tomka Piorskiego, który pracuje dla Q8 Danmark. Przypadkowy znajomy pomógł nam przewie<192>ć, swoim starym Land Roverem, kajaki do Songebaek. W ten sposób zaoszczędziliśmy kilka godzin wysiłku. Rozbiliśmy namiot na plaży. ja zająłem się kuchnią. Olek przygotowywał swój kajak do długiej podróży. O 21.00 leżeliśmy już w śpiworach i staraliśmy się zasnąć. Budzik nastawiliśmy na 3.30. W nocy padał ulewny deszcz. Silny wiatr napierał na tropik i namiot zaczął przeciekać. Mieliśmy ze sobą pelerynę przeciwdeszczową, którą skutecznie wykorzystywaliśmy.

          Rano stan morza nie zachęcał do wyruszenia ale o 6.30 byliśmy już w kajakach. Na początku płynęliśmy osłonięci wyspą przed silnym zachodnim wiatrem. Od razu obraliśmy kurs 163, na Kołobrzeg. Minęliśmy latarnię w Dueodde, znale<192>liśmy się na otwartym morzu, zdani jedynie na własną odwagę i umiejętności. Żadna większa jednostka nie asekurowała nas, więc nie mogliśmy schować się w jej cieniu, zostawić na niej swojego bagażu, ani płynąć, z łatwością, w jej kliwatrze. Nikt też nie mógł w międzyczasie, przygotować nam posiłku. Byliśmy naprawdę sami i wolni. Od godziny wiosłowaliśmy do przodu. Wiatr tężał i zrywał szczyty coraz wyższych fal. Cały czas padało. dziesięć kilometrów od brzegu wysokość fal dochodziła do dwóch metrów. Dopadają nas kolejne szkwały. Widoczność spadła do 200 metrów. Czuję, że płyniemy coraz wolniej a kajaki stały się "silnie nawietrzne". Zaczynamy szybciej i silniej wiosłować, tylko z jednej strony. Bacznie obserwuję nadbiegające chmury. Po kilku godzinach pływania w takich warunkach nadszedł czas na wymianę poglądów o naszej sytuacji. Dochodzimy do wniosku, że prognozowany niż, nadszedł szybciej i gwałtowniej. Sądzimy, że nie mamy szans na dopłynięcie przed zmrokiem do Polski a w ciemnościach, uwzględniając warunki atmosferyczne, może powstać realne zagrożenie życia. Przez dłuższą chwilę nie wiemy co robić dalej. Zadajemy sobie pytania nie znajdując odpowiedzi. Mijają minuty. Nie możemy pogodzić się z faktem, że musimy zrezygnować z rejsu do Kołobrzegu. Zawracamy jednak i płyniemy do najbliższej widocznej boi a stamtąd do południowej latarni Bornholmu. Upłyną godziny zanim znów skryjemy się w cieniu wyspy. Mijamy miejsce startu i płyniemy dalej na północny-wschód, do Nexo. Tam mieszka Tomek. Może i tym razem nam pomoże. W Nexo spotykamy jacht "Jagiellonia" i kuter "Łeba". Oni nie wypływają z cichego portu.

          Po południu znów jedziemy w poprzek wyspy z zamocowanymi kajakami na dachu samochodu. Wiatr jest tak silny, że po drodze łodzie zsuwają się z góry auta.

          Jesteśmy znów w Ronne. Tego dnia możemy jedynie podziwiać potężne fale z hukiem przelatujące nad falochronem portu. Wieczorem zwiedzamy niewielką stolicę wyspy, otwarta na świat, szczególnie turystów. Codziennie zawijają do portu co najmniej dwa promy. Miasto pełne jest zabytków przeplecionych romantycznymi uliczkami. Wypoczynek na Bornholmie jest prawdziwa przyjemnością. Z Ronne wydostaliśmy się następnego dnia rano - popłynęliśmy do Sassnitz na Rugii. Tam podziwialiśmy wysokie, ponad 100 metrowe, kredowe brzegi, w Parku Narodowym Jasmund. W Sassnitz załatwiliśmy sprawy paszportowe i popłynęliśmy dalej do Selbin. Było już bardzo pó<192>no gdy stawialiśmy namiot, z dala od brzegu. Usytuowanie obozowiska okazało się trafne, gdyż w nocy sztorm przybrał na sile i fale zalewały część plaży.

          Następnego dnia wieje znów solidna ósemka. Od kapitana polskiego jachtu "Bies", który skrył się w Sassnitz, wiemy, że będzie jeszcze gorzej. Szczerze odradzał nam dalszą podróż. Rano przedzieramy się przez fale przyboju i w odległości 0,5 km od brzegu, wiosłujemy na południe. Wiatr ciągle zachodni, na szczęście nie pada tak często. Ciągle mamy problem z nawietrznością kajaków. Wykończony wiosłowaniem tylko z jednej strony, pomagam sobie "korygując", spowalnia to podróż. Zdarzają się etapy gdy wiatr wieje od tyłu. Surfowanie kajakiem na dwumetrowych falach to wspaniałe przeżycie. Nasza prędkość wzrasta wtedy dwukrotnie. Niestety nie możemy utrwalić tych pięknych chwil na filmie fotograficznym. Fale przelewające się przez pokład nie pozwalają na wyciągnięcie aparatu. Cały czas pływamy w kamizelkach Autoflug i z pirotechniką "pod ręką" - na wszelki wypadek. Płynąc pod wiatr z trudem poruszamy się do przodu. Jest tak silny , że wyrywa nam wiosła z rąk. Przed wtorkowym południem jesteśmy już w miejscowości G<148>ren, na półwyspie M<148>nchgut. Wiatr nie słabnie. Chcemy przenieść kajaki przez półwysep aby przyspieszyć podróż na wody zatoki Rügischer Bodden. Znajdujemy najwyższe wzniesienie w okolicy (z zabytkowym kościołem na szczycie) i szukamy najlepszej drogi lądowej do wspomnianej zatoki. Przez lornetkę obserwujemy wody Rügischer Bodden i miny nam rzedną coraz bardziej. Woda tam nie jest niebieska ani zielona, lecz biała, biała od bałwanów i grzywaczy na szczytach krótkich i bardzo stromych fal. Kapitan "Biesa" miał rację - siła wiatru to już 9oB, z tendencją do wzrostu. Myśl o ciągłym wiosłowaniu pod fale i pozostawianiu na tej samej pozycji zmusza nas do szybkiej zmiany planów.

          Po dwóch godzinach poszukiwań znajdujemy rodzinę, która godzi się przechować nasz ekwipunek i kajaki, przez kilka sztormowych dni. Sami postanawiamy przeczekać wichurę w kraju - przecież "wyprawowej" żywności mieliśmy tylko na pierwsze dwa dni.

          Wracamy do Szczecina, stosunkowo, drogą niemiecką koleją. Tam odpoczywamy trzy dni.

          Znowu nabieramy zapału do "zabawy" z falami i wiatrem. Prognozy na sobotę i niedzielę są optymistyczne - wiatr 5oB i przelotne opady. To nam odpowiada. Ruszamy ze Świnoujścia. Tym razem promem Flying Adler. O 21.00 jesteśmy w Sassnitz. Mamy problem z noclegami, gdyż namiot zostawiliśmy w kajaku. Na szczęście, w porcie znajdujemy, bardzo życzliwą, załogę szkoleniowego kutra "F. Zburzycki" z Darłowa. Oni udzielili nam schronienia. W sobotę rano docieramy autobusem do Güren.

          O 9.00 jesteśmy już na wodzie. Przelotny deszcz nie przeszkadza nam. Surfujemy na falach. Przed południem docieramy do południowego krańca M<148>nchgut. Przed nami otwarta przestrzeń, dwadzieścia kilometrów niezwykłych fal przy silnym zachodnim wietrze. Wspieliśmy się na wysoką skarpę i zaczęliśmy studiować morską mapę Rugii. GPS Silva wskazuje nam dokładną pozycję i kurs najkrótszej drogi do wyspy Uznam. Po odpoczynku wsiadamy do łodzi i kierujemy się na południe. Odpływamy coraz dalej od brzegu. Co jakiś czas, zalewany falami, zerkam za siebie, na stromy brzeg, nie chcąc utracić kontaktu z lądem. Przybierający na sile wiatr wieje w poprzek Grosswalden Bodden. Wiosłujemy wzdłuż fal. Pływanie bokiem do fali jest uciążliwe i niebezpieczne. Po pięciu godzinach zmagania się z własnym strachem i słabością docieramy do Peenemünde. Pada deszcz, mimo to postanawiamy zwiedzić znane muzea wojennego laboratorium rakiet V1 i V2. Pod wieczór wiatr osłabł i mogliśmy przepłynąć jeszcze wiele kilometrów. Rozbijamy obozowisko 30 mil od polskiej granicy.

          Niedziela to ostatni dzień naszej wyprawy, jednak nie najłatwiejszy. Po dziesięciu godzinach wiosłowania docieramy do placówek granicznych. Formalności na naszym przejściu, w Starym Warpnie, trwają około dwóch godzin. Wieczór i noc są bardzo chłodne. Olek, z przygodami wraca do domu, do Polic i o 23.30 przyjeżdża z powrotem własnym samochodem. Ładujemy kajaki na dach auta i jedziemy do Szczecina. O godzinie 00.50 rusza pociąg do Gdyni, a w nim ja i dwie "dzielne" łodzie.

          Kajakarstwo

          Ta wyprawa wycisnęła nas jak cytryny i pewnie dlatego tak wysoko cenimy sobie ten wyczyn. Z powodu sztormowej pogody nie udało się pokonać trasy Dueodde - Kołobrzeg. Wiatr o sile 7oB, dokuczliwe szkwały, ulewne deszcze i potężne fale odbierały nam nadzieję na dotarcie, przed zmrokiem w strefę polskiego wybrzeża.

          Firma Smart wyposażyła nas w kompasy i GPS Silva, który zaprowadziłby nas, jak po sznurku, do portu w Kołobrzegu. Firma IMS Griffin zajęła się, w profesjonalny sposób, zabezpieczeniem środków asekuracyjnych i ratunkowych. Sprzęt ten był wielokrotnie testowany, mogliśmy na nim polegać. Mogliśmy polegać na sobie, na własnych siłach, odwadze i przyjacielskim wsparciu. Pomyśleliśmy jednak, co może się zdarzyć podczas wichrowej nocy, gdy będziemy jeszcze daleko od brzegu. Musieliśmy liczyć się z sytuacją, że zmęczeni podróżą, damy zaskoczyć się kolejnemu szkwałowi i załamującym się w ciemnościach falom. Uruchomimy wtedy radiopławę EPIRB i będziemy czekać na przybycie pomocy. Podczas takiej pogody musielibyśmy może czekać zbyt długo. Rozmawialiśmy o tym w szarówce sztormowego świtu. Olek raz był dwa metry nade mną, w następnej chwili dwa metry niżej. Musieliśmy krzyczeć do siebie przez wiatr aby cokolwiek ustalić. Świadomi szybko nadchodzącego, pogłębiającego się niżu i wzrostu zagrożenia życia, podjęliśmy decyzję o odwrocie. Pogoda szybko pogarszała się.

          Kajakarstwo morskie oferuje nam niezwykłe przeżycia, prawdziwe robinsonady, odkrywanie przyja<192>ni i lądów na nowo. Daje możliwość zobaczenia, "dotknięcia" morza. Takie wyprawy są bardzo popularne na świecie. Pasjonują się nimi szczególnie Brytyjczycy, Amerykanie i Australijczycy. W Stanach Zjednoczonych istnieje co najmniej sześć periodyków dotyczących kajakarstwa morskiego. Publikuje się książki poświęcone jego historii, sposoby budowy łodzi, technice pływania, ratownictwu i wielu innym, związanym zagadnieniom. Zainteresowanym polecam "Sea canoeing", podręcznik napisał Derek C. Hutchinson. Wiele informacji uzyskać można również poprzez internet (np. host: sunsite.doc.ic.ac.uk, ... /boat - faq, sea - kayaking).

          W Polsce mamy już pewne doświadczenia, nawet przedwojenne. W ostatnich latach przeprowadzono kilka ciekawych wypraw na Morzu Bałtyckim, Norweskim i Barentsa. Realizowali je tacy ludzie jak: Leszek Mazur, Olek Doba, Tomasz Przybylski, Andrzej Czechowicz i Jarek Mazur.

          Często pomagają nam sponsorzy, którzy są lud<192>mi z fantazją i odwagą. Kajakarstwo, a w szczególności morskie, to dla nas wielka romantyczna przygoda.

          Do zobaczenia w następnej wyprawie, może za kołem polarnym.


    Napisz do mnie Webmaster - Tadeusz Bury


    Strona utworzona dnia 25-01-1998
    przy pomocy programu Pajączek 3.0.1 lt